Pomimo wylotu z Polski 20 lipca, swój namiot u stóp ściany Ulamertorsuaq rozbiliśmy dopiero popołudniem 26 lipca. Opóźnienie to wynikało z oczekiwania na nasz zagubiony bagaż, a także z oczekiwania na zapełnienie się łodzi płynącej w naszą stronę (mimo że płynęliśmy z pięcioma innymi turystami to i tak, ten dwugodzinny rejs w jedną stronę kosztował nas w sumie 400 Euro). Jeszcze tego samego dnia udaliśmy się na rekonesans pod ścianę Ulamertorsuaq, a następnego dnia wyruszyliśmy w kierunku ściany Nalumasortoq w celu zostawienia w jej pobliżu naszego depozytu.
Jak się okazało, z miejsca, gdzie mieliśmy rozbity namiot, do naszej ściany jest aż około 13 kilometrów przy czym, teren wznosi się aż o 1100 metrów! Spacer więc był zacny.
Ponieważ pogoda ciągle była „wspinaczkowa” o godzinie 4 rano rozpoczęliśmy podejście, by o 8 rozpacząć wspinaczkę. Naszym celem została tegoroczna nowość niemieckiego zespołu o nazwie Stupid White Man o trudnościach VI.5.10d(6b)A1. Informacje o tej linii otrzymaliśmy bezpośrednio od autorów przejścia, których spotkaliśmy kilka dni wcześniej. Ponieważ biegła ona w pobliżu linii Umwelten (która była jednym z naszych celów), ale zdaniem Niemców prowadziła przez teren o dużo lepszej jakości skały, a także ponieważ wydawało nam się, iż będzie ona łatwiejsza od Non C’è Due Senza Tre to właśnie od tej drogi chcieliśmy rozpocząć swoją wspinaczkę.
Jeszcze nigdy dotąd nie wspinaliśmy się na tak stromej ścianie, praktycznie każdy wyciąg był pionowy lub wywieszony, co sprawiało, iż wspinanie miało charakter bardzo siłowy, a pokonanie każdego wyciągu zabierało dużo czasu. Podczas tej pierwszej próby pokonaliśmy pierwszych pięć wyciągów, w tym odhaczylismy w stylu OS wyciąg piąty, dla którego zaproponowaliśmy stopień 5.11d. Kluczowy według Niemców wyciąg 6 podczas tej próby przeszliśmy w stylu AF.
Gdy zaczęło padać nawet się nie zmartwiliśmy, zmęczenie wynikające z podejścia zrobiło swoje, poza tym byliśmy pewni, że pokonaliśmy najtrudniejsze wyciągi i podczas następnej próby zrobimy drogę klasycznie w jeden dzień. Z taką myślą rozpoczęliśmy zjazdy.
Następne 4 dni pada. Na szczęście obok nas swoje obozowisko ma hiszpańska agencja trekkingowa. Często ich odwiedzając staramy się nie zwariować.
31 lipca wychodzimy z zamiarem rozbicia namiotu pod ścianą Nalumasortoq (w miejscu, z którego jest tylko około 40 minut podejścia) i wspinaczki następnego dnia. Ranek budzi nas deszczem. Zostawiamy namiot i wracamy do naszej bazy głównej. Kolejnego dnia wracamy i po spędzeniu nocy w bazie wysuniętej, 3 sierpnia o 7 rano rozpoczynamy wspinanie. Pierwsze 5 wyciągów, które znamy, robimy w pierwszej próbie. Szósty nas zrzuca kilkukrotnie. Ponieważ jest zimno, czekamy aż słońce ogrzeje naszą ścianę. W końcu w czwartej próbie wyciąg pada nam czysto - wycena tej wymagającej rysy to 5.12b. Pokonujemy OS kolejne dwa wyciągi, w tym odhaczamy jeden do stopnia 5.11c. Niestety, ściana cały czas staje dęba i wspinaczka jest bardzo czasochłonna. Wyciąg dziewiąty, a raczej jego dół, nas załamuje, cała rysa jest w trawie. Najpierw próbujemy znaleźć jakieś obejście, nie udaje się nam, więc następną godzinę spędzamy na czyszczeniu i zapatentowaniu dolnej części wyciągu.
Ponieważ jest już po 18, ściana cały czas stoi dęba i wygląda że kolejne wyciągi będą tak samo trudne, a my jesteśmy bez sprzętu biwakowego, decydujemy się na zjazdy i powrót po raz kolejny, tym razem z naszymi ścianowymi śpiworami. Kolejna noc jest zimna, temperatura spada po raz pierwszy poniżej zera, to utwierdza nas w słuszności podjętej decyzji – po tak zimnym biwaku nie bylibyśmy w stanie pokonać klasycznie takich trudności, a styl naszego przejścia był dla nas najważniejszy.
Niestety, kolejny dzień do południa była ładny i, jak się potem okazało, było to jedyne okno pogodowe, które trwało dłużej niż 24 godziny...
Kolejne dni to opady deszczu i wszechobecne zachmurzenie. Hiszpanie zostają naszymi najlepszymi przyjaciółmi.
Kolejną próbę podejmujemy 9 sierpnia. Po spędzeniu wcześniejszej nocy na naszej bazie wysuniętej rozpoczynamy wspinaczkę o 6 rano. Mimo że znamy pierwsze wyciągi, z powodu zimna i wilgoci wspinaczka jest wymagająca. Strasznie dużo psychicznie kosztuje mnie pokonanie znajdującego się na 3 wyciągu komina (5.10b), na którym przez ponad 15 metrów trudności nie ma możliwości założenia asekuracji. Generalnie trzeci raz prowadzę swój blok – pierwsze 6 wyciągów i jestem już tym zmęczony, dostajemy dużej motywacji – wiemy, że teraz albo nigdy. Pierwsze 8 wyciągów, które znamy, pada nam w pierwszej próbie tego dnia. Jesteśmy bardzo zadowoleni i zmotywowani. Niestety, okazuje się, że dziewiaty wyciąg, poza trudnym startem, ma też bardzo trudną, wytrzymałościową końcówkę (trudności tego odcinaka to 5.12a, 50 metrów). Ta znajdująca się na końcu przewieszona cienka rysa zrzuca nas 4 razy, zanim w końcu pokonamy wyciąg w stylu RP. Osiągamy pierwszą półkę biwakową, z powodu wczesnej pory zastanawiamy się, mimo zmęczenia (na ostatnim wyciągu najtrudniejsze były ostatnie metry, ale podczas prób trzeba było prowadzić cały wyciąg od dołu...) nad kontynuowaniem wspinaczki do następnej półki znajdującej się 4 wyciągi wyżej. Nasze przemyślenia przerywa początek opadu. Deszczową noc spędzamy już w namiocie na dole.
Po tej próbie postanawiamy znieść nasz depozyt na dół i spróbować swych sił na ścianie Ulamertorssuaq. Ponieważ czujemy się dobrze rozwspinani decydujemy się na próbę pokonania War and Poetry klasycznie.
Następne 3 dni to nawałnica, która w porywach osiąga około 150 km/h.
Spędzamy ten czas z członkami teamu firmy The North Face – Markiem Synnottem i Jaredem Ogdenem. W dni, kiedy my próbowaliśmy naszej drogi, oni wycofali się z tych samych powodów z Drogi Angielskiej.
12 sierpnia ciągle wieje, ale pogoda wyraźnie się poprawia. Decydujemy się na zaniesienie naszego sprzętu pod ścianę Ulamertorssuaq. Z dołu obserwujemy, jak Amerykanie sprawnie pokonują „naszą” drogę. Już wcześniej wiedzieliśmy, iż będą próbować dokonać pierwszego, jednodniowego klasycznego przejścia tej linii.
Rozpoczynamy naszą wspinaczkę przed godziną 7.00 13 sierpnia. Ponieważ pierwsze 15 wyciągów biegnie po płytach i na wielu z nich występują bolty, wspinaczka ta była dla nas całkowitą odmianą. Generalnie prowadzący „biegł”, a drugi mimo ciężkiego plecaka – 8 litrów wody i sprzęt biwakowy, szybko zdobywał metry za pomocą jumarów (na Nalumasortoq drugi także używał jumarów). Na półce znajdującej się w połowie ściany tzw. Black Heart jesteśmy po niecałych ośmiu godzinach. Jesteśmy bardzo zadowoleni i zmotywowani, nie dość, że wszystkie wyciągi pokonaliśmy w stylu OS (trudności sięgające stopnia 5.12a-b), to jeszcze jesteśmy tutaj dwie godziny wcześniej niż byli Amerykanie (których wspinaczkę obserwowaliśmy poprzedniego dnia).
Po krótkiej przerwie ruszamy, nad nami dwa kluczowe wyciągi drogi. Pierwszy to przewieszona rysa o trudnościach 5.12a. Spadam w pierwszej próbie z urwanym podchwytem. Za drugim razem się udaje. Kolejna długość liny to prawie całkowicie obite 5.12c. Podczas swojej pierwszej próby Wawa spada dwa metry poniżej stanowiska... Po odpoczynku i pięknej wspinaczce informuje mnie, że jest już na stanie. Do kolejnej półki, na której chcemy zabiwakować, mamy sześć wyciągów nie trudniejszych niż 5.11c... Niestety, są to głównie przerysy. Gdy spadam z pierwszej, dwa metry poniżej stanowiska, jestem załamany, prawie 1,5 godziny walki. Gdy zjeżdżam i czyszczę częściowo wyciąg przed kolejną próbą mam prawie łzy w oczach - jestem totalnie cały poobdzierany i znów mam się w to wklinować... Wyciąg pada w drugiej próbie. Następny offwide, ten za 11c udaje już mi się przejść oesem. Niestety, dwa kolejne wyciągi, mimo że 5.10-owe to też przerysy. Jest około 23.00 i nie mamy sił pokonać tego klasycznie. Podejmujemy decyzję o zostawieniu w przerysie naszej wody, zjechaniu na Black Heart, zabiwakowaniu tam, a kolejnego dnia przehaczeniu pokonanych wcześniej wyciągów (nie mamy wystarczająco liny, by je wszystkie zaporęczować) i rozpoczęciu wspinaczki na nowo. Nasz biwak, mimo że półka raczej nadaje się do siedzenia niż spania, to jedna z moich najcudowniejszych nocy w górach, pełno gwiazd, morze chmur pod nami, rozmyślanie o najbliższych, niepokoi tylko podejrzana wysoka temperatura.
Sami nie wiemy, czy zaczął się opad, czy to wilgoć z chmur. Nie ma mowy o wspinaczce klasycznej, a na inną, po niewygodnym biwaku nie mamy motywacji. Postanawiamy, że spróbujemy jeszcze raz.
Niestety, po raz kolejny pogoda miała inne plany. Następne dni to ciągły opad i kolejna wichura. W przewie między jednym, a drugim sztormem Hiszpanie, którzy pomagali nam w powrocie do cywilizacji, zarządzają wcześniejszy odwrót. Niestety, wiatr którego uniknęliśmy podczas powrotu łodzią, skutecznie unieruchamia nas na lotnisku – żaden samolot nie może w tych warunkach wylądować. Nasz powrót do Polski się opóźnia. Czas ten nam mija na rozmowach z Amerykanami. Głównym tematem jest oczywiście Polish frozen overhanging grass..
Podsumowując nasz wyjazd, można napisać, iż czujemy duży niedosyt. Zabrakło trochę szczęścia do pogody, może trochę więcej determinacji. Mimo wszystko jest kila pozytywów. Zobaczyliśmy niesamowite miejsce o ogromnym potencjale, do którego na pewno będziemy chcieli wrócić, a także po raz pierwszy pokonywaliśmy takie duże nagromadzenie trudnych wyciągów, na tak długich drogach. Nie ukrywamy, iż miłe też były pochwały Teamu TNF na temat stylu i szybkości naszej wspinaczki na War and Poetry (jak się okazało Amerykanie po podejściu pod offwide stwierdzili, że nie mają szansy pokonać tej drogi tego dnia w non stopie i podjęli decyzje o zjazdach, na tę decyzje wpływ miał też fakt, iż nie udało im się wszystkich wcześniejszych wyciągów pokonać klasycznie.
W imieniu zespołu Maciek Ciesielski
Uczestnicy używali namiotu Marabuta Axum