„Głupcem jest, kto nigdy nie wszedł na Fudżi, lecz głupcem jest także ten, kto uczynił to dwa razy”
„Temperatura na szczycie -28 C, wiatr 103 km/h, temperatura odczuwalna -41 C…” – taki komunikat meteorologiczny widniał dla partii szczytowych Mt Fuji (Góra Fudżi w nomenklaturze Polskiej, Fuji-san dla Japończyków) na początku grudnia 2011 roku. Z trwogą obserwowaliśmy ciągłe zmiany pogody i spadającą temperaturę. Wszystko to do złudzenia przypominało nam alaskańskie Denali. Niestety nasze przypuszczenia okazały trafne.
Kilka dni później rozpoczęliśmy naszą kolejną wyprawę wchodząca w skład pięcioetapowego projektu naukowo-wspinaczkowego „Pedagogical University World Tour 2010/11” . Głównymi celami ostatniej (V) wyprawy (UP The Ring Of Fire Expedition 2011) była święta góra Japonii Fuji-san oraz inne obszary aktywne sejsmicznie, a więc niezwykle urokliwe, ale i niebezpieczne tereny Pacyficznego Pierścienia Ognia. Japonię odwiedziliśmy już wcześniej podczas naszej wyprawy do Nowej Zelandii. Kraj ten wywarł na nas tak wielkie wrażenie, iż niespełna 10 miesięcy później postanowiliśmy tam wrócić i dokładniej zgłębić kulturę tego wyjątkowego regionu świata.
Wulkan Fuji-san od setek lat absorbował ludzi
Leżąca na wyspie Honsiu ok. 100 km na SW od Tokio góra, położona jest na tak zwanym węźle potrójnym, czyli styku trzech płyt tektonicznych (amurska, ochocka i filipińska). Ostatnia erupcja miała miejsce na przełomie 1707/1708 r., a prawdopodobieństwo wybuchu w przyszłości ocenia się jako bardzo wysokie. Według przekazów pierwszą osobą, która osiągnęła wierzchołek był anonimowy mnich (663 r.). Fuji-san jest jedną z trzech świętych gór Japonii (pozostałe to Mt Tate, Mt Haku) dla wyznawców shinto, na której do 1968 roku obowiązywał zakaż wstępu dla kobiet. W kulturze kraju „kwitnącej wiśni” wulkan często bywa natchnieniem dla wielu artystów, który umieszczają go w swoich pracach m.in. słynne na cały świat drzeworyty Hokusai Katsushiki (36 widoków góry Fudżi), przez co góra stała się swoistym symbolem Japonii.
Szczyt dla turystów (gł. pielgrzymów) „otwarty” jest tylko dwa miesiące w roku od 1 lipca do 31 sierpnia (główny sezon wspinaczkowy). W owym czasie na wierzchołek góry wchodzi średnio ćwierć miliona osób (ok. 300 tys. w 2009 r.). W głównym sezonie turyści mają do dyspozycji kilka obozów, w których za opłatą mogą przenocować (ok. 5000 JPY) i zjeść (ok. 500 JPY) [YPY – jen japoński]. We wskazanym okresie w masywie Fuji-san jest ścisły zakaz rozbijania namiotów.
Zima całkowicie zmienia sytuację
Góra oficjalnie pozostaje zamknięta dla ruchu turystycznego, a okres od października do maja uważany jest jako szczególnie niebezpieczny (duża liczba śmiertelnych wypadków). Skrajnie niskie temperatury oraz huraganowe wiatry sprawiają, że szczyt dostępny jest tylko dla wprawnych turystów wysokogórskich oraz alpinistów (potrzeba używania sprzętu alpinistycznego).
Zimowe wejście na Fuji-san trwa ok. 3 dni w korzystnych warunkach pogodowych i wymaga przejścia całości trasy zaczynając od podnóża góry. W głównym okresie wspinaczkowym samochodem lub kursowym autobusem można dojechać na blisko 2400 m n.p.m. (2600 JPY z Tokio/Shinjuku do „5” stacji Kawaguchi-ko). Punktem wyjścia są miasta leżące na północnych zboczach góry: Kawaguchi-ko oraz Fuji-Yoshida.
By uniknąć wspomnianych tłumów zdecydowaliśmy się na wejście w warunkach zimowych. Drugą dekadę grudnia 2011 r. przywitaliśmy na pokładzie samolotu lecącego nad północną Syberią. Kilka godzin później podchodziliśmy do lądowania na lotnisku Narita, dzięki dobrej przejrzystości powietrza mogliśmy dostrzec oddaloną o prawie 150 km charakterystyczna sylwetkę Fuji-san. Pokryty śniegiem wulkan oraz doskonała pogoda wywołała uśmiech na naszych twarzach oraz poczucie dużego spręża . Po wylądowaniu w Tokio, które tworzy jedno z największych skupisk ludności na świecie (aglomeracja „Greater Tokyo Area” szacowana na 32 mln mieszkańców), od razu przystąpiliśmy do przygotowań. W licznych, doskonale wyposażonych sklepach stolicy Japonii najlepiej uzupełnić brakujące elementy ekwipunku (sprzęt turystyczny i wspinaczkowy jest tańszy niż w Polsce!) oraz zakupić żywność i gaz do gotowania. Specjalistyczne sklepy z górskim ekwipunkiem możemy znaleźć w dzielnicy Shibuya oraz Shinjuku.
Do podnóża jednego z najsłynniejszych wulkanów można komfortowo dojechać komunikacją publiczną (autobus, pociąg). My wybraliśmy wygodne, trwające blisko 2 godziny autobusowe połączenie z dzielnicy Tokio - Shinjuku (1800 JPY). W Kawaguchi-ko przesiedliśmy się do autobusu miejskiego, którym dojechaliśmy do miasta Fuji-Yoshida, skąd rozpoczyna się zimowe wejście na szczyt. W rejonie tym znajduję się pięć jezior (Fuji Five Lakes) oraz kompleks parkowo-rozrywkowy z gigantycznym wesołym miasteczkiem, będących znanym celem rekreacyjnym Japończyków. Punkt startowy 19 km trasy Yoshidaguchi położony jest na wysokości ok. 800 m n.p.m., mamy więc do pokonania deniwelację bliską 3000 m. Wejście rozpoczęliśmy obok bramy Kitaguchi Hongu Fuji Sengen-Jinja, gdzie na początku trasy mijamy kompleks świątyń. Podobne budowle będą nam towarzyszyły, aż do partii szczytowych Fuji-san.
Atak szczytowy
Po przygotowaniu szybkiego śniadania oraz zwinięciu naszego namiotu ruszyliśmy w górę. Poniżej „Stacji 5” las zaczyna się przerzedzać, a skutki wzmożonej aktywności turystycznej są widoczne na każdym kroku, stroma ścieżka prowadzi antropogenicznym wąwozem, wewnątrz którego można obserwować ciekawe zjawisko kriosukcji (tworzenie lodu włóknistego). Nad „piątką” trasę w kierunku krateru wyznaczają budynki kolejnych schronów oraz schronisk. Na szczęście w zimie panuje tutaj cisza i można w spokoju odczuć specyficzną, mistyczna atmosferę tego miejsca. Kolejne godziny mijają na dojściu w okolice „Stacji 8”. O odległości do szczytu informują nas tablice wskazujące z japońską dokładnością (do minuty) pozostały dystans. Po drodze mijamy sieć zabezpieczeń oraz uformowanych ścieżek mających zapobiegać osuwaniu się luźnych skał wulkanicznych. Przed zmrokiem, obserwując na przedpolu wulkanu jego cień dotarliśmy do miejsca naszego następnego obozu. Jedynym płaskim miejscem, gdzie mogliśmy rozłożyć nasz niezawodny namiot Marabut był taras nieczynnej stacji turystycznej, będącej w lecie jednym wielkim targowiskiem, na którym można również kupić tlen w butlach wspomagających słabszych fizycznie turystów na wysokościach powyżej 3000 m n.p.m.
Poranek w naszym obozie był bardzo mroźny, na szczęście niebo było błękitne, a rozległa panorama rozciągała się od Alp Japońskich, przez aglomerację Tokio, aż po wybrzeże Oceanu Spokojnego. Cała kopuła szczytowa Fuji-san pokryta była warstwo lodoszreni , dlatego finalny etap musieliśmy pokonywać w rakach oraz z czekanem w dłoni. Po minięciu kolejnej bramy Tori oraz dwóch charakterystycznych posągów doszliśmy do północnego obrzeża krateru. W miejscu tym znajduje się kilka zabudowań, zamkniętych w okresie zimowym. Postanowiliśmy okrążyć cały krater. W warunkach zimowych wszechobecny spokój bywa co jakiś czas zakłócony przez pasażerskie odrzutowce lecące z Tokio do portów lotniczych na całym świecie oraz samoloty japońskich sił zbrojnych często pojawiające się nad Fuji-san. Nie ma jednak ogromnych tłumów.
Po około 40 minutach doszliśmy do najwyższego punktu Japonii – Kengamine Peak (3776 m n.p.m.) znajdującego się w południowej części krateru Fuji-san. Wybudowano na nim stację meteorologiczną czynną przez cały rok. Naukowcy przebywają tutaj tylko w czasie korzystnych warunków pogodowych w okresie letnim. Jest to automatyczna stacja meteo sterowana komputerowo. W dowolnej chwili możemy sprawdzić za pomocą połączenia internetowego aktualne warunki pogodowe panujące na szczycie Fuji-san.
Blisko 500 m szerokości i 250 m głębokości krater robi oszałamiające wrażenie, a wiedza, iż komora magmowa leży tylko 56 km pod nami mrozi krew w żyłach. Mimo błękitnego nieba, wiał huraganowy wiatr (momentami ponad 100 km/h) unoszący lodowe formy, które uderzając w twarz powodowały uczucie bólu. Przed „bombardowaniem” mogliśmy się na chwilę schować schodząc w głąb krateru. W okresie zimowym są tutaj możliwości wspinaczki lodowej po efektownych soplach oraz nitkach lodowych wewnątrz krateru. Po około godzinie dotarliśmy do północnej krawędzi krateru, skąd czekało nas zejście w dół. Spotkaliśmy tutaj zespół Japończyków, który odpuścił sobie dojście na Kenagmine Peak. Z powodu bardzo niskiej temperatury postanowili po osiągnięciu krateru, zejść w dół. Tutaj w pełni można było skorzystać z raków, czekana, kasku oraz asekuracji liną, najbliższe 1000 m różnicy poziomów w dół było bardzo stromym stokiem pokrytym skorupą lodową sprawiająca wrażenie lodowiska nachylonego pod kątem blisko 40 stopni. Po dojściu do stacji piątej mogliśmy w końcu odpiąć raki. Do miejsca zwanego Naka-No Chaya doszliśmy po zmroku. Mimo lekkiego mrozu (około -8 C), postanowiliśmy ostatnią noc w masywie Fuji spędzić nie korzystając z namiotu. Bezchmurne, nocne niebo mogliśmy oglądać „z pokładu” śpiworów.
Następnego dnia zostaliśmy obudzeni odgłosami kota. Jak się później okazało, miał on ranę, która uniemożliwiała mu poruszanie. Postanowiliśmy mu pomóc, po dojściu do biura informacji turystycznej w Kawaguchi-ko zgłosiliśmy informacje o kocie potrzebującym pomocy. Pracownicy od razu zareagowali oraz powiadomili odpowiednie służby, które zostały wysłane w celu pomocy. To tylko jeden z przykładów zachowania Japończyków podczas naszej wyprawy, których cechuje dokładność, pracowitość oraz duża kultura osobista.
Po dojściu na stację kolejową w Kawaguchi-ko zakończyliśmy przygodę z wulkanem Fuji-san. W drogę powrotną do stolicy kraju wybraliśmy kolej, którą dotarliśmy do Tokio, gdzie oficjalnie zakończyliśmy górską część wyprawy. Kilkanaście godzin później byliśmy już na pokładzie jednego z cudów japońskiej techniki, futurystycznego pociągu Haybausa Shinkansen w drodze na tereny, które ucierpiały podczas tsunami 11 marca 2011 roku („Great East Japan Earthquake”).
Tekst i zdjęcia: Michał Apollo, Marek Żołądek (doktoranci geografii UP Kraków)
Źródło: ND, Polish Daily News, May, 16, 2012
Podczas wyprawy używany był namiot Khumbu